Ponieważ
na blogu pojawiają się tylko same fantastyki, zapragnęłam nieco odpocząć od
paranormalnych światów i wziąć się za lekką obyczajówkę. Wybór padł na „W
rytmie passady”, książce poświęconej (jak myślałam) pikantnemu romansowi,
poznawaniu trudnego związku, a wszystkiemu powinien towarzyszyć taniec. Po
przeczytaniu tej powieści mam jednak mieszane odczucia, ale nim zdradzę Wam
opinię na temat lektury, pozwólcie, że najpierw podzielę się opisem fabuły,
bohaterów, a na koniec przejdę do swojej oceny.
„Julita w niczym nie przypomina typowej
nastolatki. Nie chodzi na imprezy ani na randki, nie spotyka się z
przyjaciółmi. W jej życie wkradł się strach. Pewnego dnia otrzymuje propozycję,
która może jej pomóc go przełamać. Jedyne, co musi zrobić, to zatańczyć. Marcel
jest tancerzem i instruktorem, który zaraża swoją pasją innych w szkole tańców
latynoamerykańskich. Kiedy dowiaduje się o chorobie matki, światełkiem w tunelu
okazuje się konkurs tańca, w którym mężczyzna postanawia wystartować. Dwoje
obcych sobie ludzi zaczyna łączyć jedno pragnienie, chociaż każde z nich postrzega
zwycięstwo w zupełnie innym wymiarze.” Julita Poll w swoim życiu przeszła
przez bardzo trudne doświadczenie. Niezwykle ciężko jest jej zaufać drugiemu
człowiekowi, a zwłaszcza mężczyznom. Każdy kontakt z płcią przeciwną naraża ją
na ataki paniki i mdłości, dlatego stroni od ludzi i rówieśników. Kiedy jej
najlepsza przyjaciółka zabiera ją na naukę zumby, do ich klasy przychodzi nowy
instruktor tańca. Wkrótce Kuba postanawia zapoznać Julitę z Marcelem Ruckim,
który musi znaleźć pieniądze na leczenie matki. Wygrana w konkursie tanecznym
umożliwi mu zebranie odpowiedniej kwoty, by jego matka mogła zostać zoperowana.
Potrzebuje jedynie partnerki, by zrealizować swój plan. Julita wydaje się mieć
odpowiednie umiejętności, ale brakuje jej pewności siebie, a także boi się
zaufać nowo poznanemu trenerowi. Czas ucieka. Czy Marcelowi uda się przygotować
Julitę do konkursu? Czy Julita pokona swoje lęki i otworzy przed obcym chłopakiem?
Pierwsze,
na co zwróciłam uwagę, to lekki i ciekawy styl autorki. Podobało mi się z
jakimi szczegółami Anna Dąbrowska przedstawiła swoje postacie, a także jak
dokładnie ukazała problemy bohaterów. Narracja pierwszoosobowa zmusza
czytelnika do wgłębienia się w odczucia Julity i Marcela, zaś ich dylematy i
słabości niemal ściskają za serce. Pisarka podzieliła powieść na pisaną z
punktu widzenia tych dwojga, dzięki czemu całą książkę czyta się bardzo szybko.
Skomplikowana relacja Julity i Marcela rozwija się dość powoli, ale od razu
wyczuwamy napięcie pomiędzy nimi.
Reakcje
Julity trochę mnie denerwowały. Jak dla mnie, dziewczyna za bardzo rozczulała
się nad sobą, zamiast próbować odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Autorka dość
szczegółowo i wiarygodnie ukazuje zachowania bohaterki i jej zaburzenia lękowe,
ale moim zdaniem było trochę tego za dużo. Marcel wydawał mi się znacznie
ciekawszym bohaterem z uwagi na swoje zainteresowanie tańcem i trudną sytuacją
życiową. A Julita? Przeżyła jedno ciężkie doświadczenie kilka lat wcześniej i
wciąż nie mogła o tym zapomnieć, pomimo wsparcia bliskich i terapeutów. Przedstawienie w ten
sposób postaci wydaje mi się mało wiarygodne i frustruje podczas czytania.
Początkowo
fabuła książki oscyluje wokół tańca, konkursu i poznawaniu się bohaterów,
dlatego sądziłam, że autorka poprowadzi czytelnika właśnie w tym kierunku.
Niestety, później cała akcja kompletnie się rozmywa, przez co ma się wrażenie,
iż pisarka zwyczajnie rozmyśliła się podczas pisania powieści i postanowiła
poprowadzić wątki zupełnie inaczej. I tak zamiast skupić się na tańcu,
przygotowaniach do zawodów kizomby, obserwujemy kwitnący romans pomiędzy Julitą
i Marcelem i właściwie więcej nic ciekawego się nie dzieje. Owszem, A.
Dąbrowska dostarcza bohaterom kilku tragedii, ale to nic w porównaniu z tym, na
co liczyłam. Dodając do tego naprawdę kiepskie zakończenie, otrzymujemy
powieść, którą lepiej omijać z daleka. Dlaczego?
Styl
autorki, temat przewodni i zachowanie bohaterów zupełnie nie pasuje do finału
historii. Podejrzewam, że A. Dąbrowska chciała zaznaczyć kilka istotnych
problemów: odbiór lęków przed ludźmi przez społeczeństwo, także reakcję innych na
bezdomność czy transwestytyzm, ale wybrała ukazanie tych zagadnień poprzez
dramatyzm. Cóż… wyszedł dramat, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. I
chociaż bardzo zainteresował mnie początek książki, to żałuję czasu spędzonego
z tą lekturą. Istnieje wiele powieści znacznie bardziej ambitnych i sensownych,
nawet smutno zakończonych, ale posiadających pewne logiczne wytłumaczenie.
Tutaj tego nie widzę.
Okładka
przedstawia tańczącą parę w objęciach na szaro – burym tle. Napisy są dość
przeciętne, ale eleganckie. Na przedłużeniach okładki zamieszczono notę
biograficzną autorki oraz rekomendacje czytelnicze. Czcionka jest duża, co
bardzo lubię. Na końcu książki autorka podała swoją playlistę muzyczną utworów,
które pojawiają się w powieści. Lubię takie dodatki, ponieważ w ten sposób mogę
poznać gust pisarza i być może dodać nowe piosenki do swojej ulubionej listy z
muzyką.
Podsumowanie:
+
szczegółowe objaśnienie postaci
+
przedstawienie uczuć bohaterów i ich problemów życiowych
+
ukazanie trudności w odbiorze przez społeczeństwo problemu bezdomności, zaburzeń
lękowych i transwestytyzmu
-
w połowie powieści zarys fabuły rozmywa się
-
bezsensowne zakończenie
Ilość
stron: 392
Wydawnictwo:
Zyska i S-ka
Gatunek:
obyczajowy, romans
Rok
wydania: 2017
Dla
kogo: dla osób lubiących powieści z motywem tańca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz