Poprzednia część cyklu „Szklanego tronu” sponiewierała mnie całkowicie i pozostawiła niedosyt, z którego ciężko było mi się otrząsnąć. Musiałam sięgnąć po kolejne części! „Wieża świtu” to sequel skupiający się na losach postaci pominiętych w „Imperium burz”, a więc Chaolu i Nesryn, wykonujących misję pozyskania sojusznika na Południowym Kontynencie. Bohaterowie mają nadzieję na zebranie armii w wojnie przeciwko Erawanowi, jednak niechęć przywódcy i jego dzieci wobec przybyszy z północy może sprawić im nie lada kłopot.
„Chaol Westfall i Nesryn Faliq wyruszają w podróż do starego i pięknego miasta Antica. Były kapitan Gwardii Królewskiej ma nadzieję, że któraś ze słynnych uzdrowicielek z Torre Cesme przywróci mu władzę w nogach. Uleczenie to jednak tylko część planu. Oto na tronie zasiada wszechpotężny kagan, którego Chaol ma za zadanie nakłonić do wzięcia udziału w wojnie. Jednak to, co czeka Chaola i obecną kapitan Gwardii Królewskiej Nesryn, przekroczy ich najśmielsze oczekiwania. Kluczem do powodzenia misji może okazać się niepozorna uzdrowicielka Yrene i informacje, które bohaterowie zdobędą podczas pobytu w pałacu.” Chaol został ciężko ranny podczas walki z królem Adarlanu, do tego stopnia, że stał się kaleką. Przybywa do Antiki nie tylko w celu pozyskania ewentualnych sojuszników, ale też chce skorzystać z pomocy najlepszych uzdrowicieli. Leczeniem byłego Kapitana Gwardii Królewskiej ma zajmować się Yrene, która prócz ogromnej wiedzy, posiada jedyny w swoim rodzaju talent magiczny. Yrene jest bardzo przeciwna powierzonemu jej zadaniu, ponieważ nie chce poświęcać swojego czasu dla kogoś, kto służył jej największemu wrogowi i mordercy. Wygląda jednak na to, że tylko ona może przywrócić mu czucie w nogach i nauczyć na nowo poruszania się. Chaol i Yrene początkowo nie pałają do siebie życzliwością, jednak rewelacje z ust mężczyzny na temat demonów zagrażających całemu światu nakierowują uzdrowicielkę do fascynującego i przerażającego odkrycia. Wkrótce Yrene i Chaol połączą siły, by wspólnie pokonać wysłanników Erawana nieustannie depczących im po piętach.
Tymczasem Nesryn próbuje odnaleźć się na dworze kagana, wśród jego sług, szpiegów i książąt. Przypadkowo udaje jej się zaskarbić uwagę księcia Sartaqa, który namawia ją na niezwykłą podróż do ludu zwanego rukhin. Nesryn poznaje tajemniczą kulturę i daje się oczarować cudownym stworzeniom, rukom. Nesryn i Sartaq w trakcie swojego pobytu natrafiają na legendy dotyczące valgów. Ponieważ Nesryn chce odnaleźć więcej informacji na ich temat, oboje podążają tropem wskazówek zawartych w opowieściach o demonach. Wiedza, którą zdobędą, może odmienić losy zbliżającej się wojny.
Muszę nadmienić, że z ogromną ostrożnością podchodziłam do tego sequelu. Powieści zbudowane na wątkach pobocznych głównego cyklu dość często okazują się nudne, dodatkowo nierzadko pojawiają się w nich wzmianki znane z innych części, dlatego autorom sporadycznie udaje się mnie zaskoczyć. W „Wieży świtu” jednak takie zjawisko jak brak akcji nie występuje. Owszem, w tym tomie dzieje się dużo mniej niż w głównych częściach serii, ale nie powiedziałabym, że jest nieciekawie. Jednym z krzeszącym iskry wątków jest bez wątpienia relacja Chaola i Yrene, rozwijająca się dość powoli, ale z przytupem. Ich utarczki słowne, wybuchy gniewu i trudność z pogodzeniem się z własnymi wyborami oraz ułomnościami (Chaol), a także z przymusem leczenia wobec człowieka, którego się nienawidzi (Yrene) ubarwiają strony tejże książki. Wątki Nesryn i Sartaqa nie są już tak intrygujące, ale postacie nadrabiają przeżywanymi przez nich przygodami, które niejeden raz potrafią zmrozić krew w żyłach.
Sarah J. Maas po raz kolejny udowodniła, że jej największą umiejętnością jest budowanie napięcia i grozy. Mnóstwo razy łapałam się na tym, że nic nieznaczące sceny nagle zaczynały stawać się potwornie niebezpieczne dla bohaterów, co powodowało we mnie istną huśtawkę emocjonalną. Przeżycia postaci potrafią przyprawić o niejeden zawał serca i wstrząs mózgu. Samo zakończenie stało się dla mnie mocnym doświadczeniem, nie takim co prawda jak w „Imperium burz”, ale również zaskoczyło, zasmuciło i uradowało jednocześnie. Podoba mi się, że autorka postanowiła rozbić przygody Aelin i Chaola na dwa oddzielne tomy, dzięki temu możemy poznać szerzej pewne wydarzenia i wyciągnąć z nich o wiele więcej szczegółów. Myślę, że czytanie finalnej części z uwagi na wcześniejszy podział może być interesujący.
Okładka odrobinę się różni od tych z głównego cyklu. Przedstawia wizerunek medalionu z wygrawerowaną sową, będącym ważnym nawiązaniem do treści książki na granatowym tle. Ogromnym minusem (jak zwykle) jest dla mnie wykonanie okładki, ponieważ jest cienka, zaś pozłacane litery wycierają się w tempie zastraszającym. Czcionka jest duża, prosta i czytelna, dzięki czemu tekst łatwo się przyswaja. Mapka Południowego Kontynentu urozmaica rozrywkę przy zapoznawaniu się z treścią powieści.
Podsumowanie:
+ wielowątkowość powieści
+ ciekawe przygody bohaterów
+ interesujące postacie
+ prędkość akcji
+ mapka wewnątrz książki
- cienka okładka i szybko ścierające się litery
Ilość stron: 848
Wydawnictwo: Uroboros
Gatunek: fantasy
Rok wydania: 2018 (z 2017)
Dla kogo: dla fanów epickich powieści, magii i fae, dla miłośników twórczości Sarah J. Maas i cyklu „Szklany tron”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz